Trzęsienie ziemi w Queen's, gdy Murray przegrywa z „szczęśliwym przegranym”
Światowy numer jeden z rozgrzewki Wimbledonu autorstwa czeladnika Jordana Thompsona

Andy Murray w drodze do porażki w Queen's
Glyn Kirk/AFP/Getty
Łagodne trzęsienie ziemi dało się odczuć w zielonym zakątku południowo-zachodniego Londynu w parnym słońcu we wtorek wieczorem, a wszystko to za sprawą Australijczyka.
Jordan Thompson był odpowiedzialny za wstrząsy, które wstrząsnęły Klubem Królowej, a Andy Murray był człowiekiem wstrząśniętym. Światowy numer jeden, od którego powszechnie oczekiwano, że w przyszłym miesiącu zachowa koronę Wimbledonu, został bezceremonialnie wyrzucony z Queen's przez czeladnika zajmującego 90. miejsce na świecie.
To nie była nawet ścisła rywalizacja. Murray został pobity. Wszystko skończyło się w 101 niezwykłych minutach, kiedy Thompson pobiegł do zwycięstwa 7:6 (7-4), 6:2. Czarodziej z Krainy Oz nawet się nie spodziewał, że będzie się bawił. Był w gotowości i otrzymał powołanie wcześniej tego dnia, kiedy przeciwnik Murraya, który zaplanowany był w pierwszej rundzie, jego kolega Brytyjczyk Aljaz Bedene, wycofał się z powodu kontuzji nadgarstka.
Jak BBC Sport dość protekcjonalnie zauważył w swojej zapowiedzi meczu pierwszej rundy: „na szczęście australijski numer 90 Jordan Thompson nie wyskoczył na zakupy na West Endzie. Kręcił się po stronie, odebrał telefon i został sprowadzony jako szczęśliwy przegrany z kwalifikacji”.
Dla „szczęśliwego przegranego” przeczytaj „mięso armatnie”. Ale na nieszczęście dla Murraya Thompson nie trzymał się scenariusza. Grając z beztroskim porzuceniem człowieka, który nie ma nic do stracenia, 23-letni Australijczyk wykonał genialną grę serwisową, osiągając prędkość do 130 mil na godzinę, podczas gdy poruszał się z gibkim atletyzmem, który kontrastował z niezręczną nieśmiałością jego przeciwnik.
Jednak wygrana w równych setach z Murrayem, człowiekiem, który zdobył pięć z ostatnich ośmiu tytułów w Queens, była nie do uwierzenia. Widzowie, dziennikarze, urzędnicy, a nawet sam Thompson, wszyscy wyglądali na nieco zdezorientowanych pod koniec meczu.
„Nie wiem, czy potrafię wyrazić swoje najpilniejsze myśli”, powiedział Thompson podczas wywiadu po meczu. – Siedziałem wczoraj z nadzieją, że dostanę mecz. Oto jestem, wziąłem udział w losowaniu i miałem szczęście, że tu jestem”.
W tym, co z pewnością będzie pretendentem do niedopowiedzenia roku, Thompson przyznał, że „nie spodziewał się wygrywać w prostych setach”, a także potwierdził, że to „największe zwycięstwo w mojej karierze”.
Szczerze mówiąc, to jedno z niewielu zwycięstw w jego karierze człowieka, który nigdy nie zdobył tytułu w trasie, w jaskrawym porównaniu z Murrayem, który zgromadził 45, w tym trzy Wielkie Szlemy. Najlepszy występ Thompsona w turnieju szlemowym miał miejsce w tegorocznym Australian Open, kiedy przebił się do drugiej rundy.
Jeśli chodzi o Murraya, porażka zabolała i to nie tylko dlatego, że była to jego pierwsza porażka w Queen's od czasu, gdy został pokonany w trzeciej rundzie przez Radka Stepanka w 2014 roku. „Tak, na pewno jest to duży cios” – powiedział. „Oczywiście ten turniej zapewnił mi świetne przygotowanie w przeszłości, a kiedy dobrze sobie tu spisałem, wiesz, Wimbledon też miał tendencję do chodzenia całkiem nieźle… miejmy nadzieję, że przez następne kilka tygodni będę miał wystarczająco dużo czasu na korcie i popracuję nad niektóre rzeczy, bo będę tego potrzebował. Jeśli tak zagram, na pewno nie wygram Wimbledonu.
Jedyną pociechą dla Murraya było to, że opuścił pierwszą rundę turnieju w dobrym towarzystwie, po tym jak trzeci rozstawiony Milos Raonic i drugi rozstawiony Stan Wawrinka przez drzwi z napisem „upokorzenie” w dniu, w którym nienaganne fundamenty Queen zostały zachwiane do szpiku kości.