Salkantay i Lares: wolna droga do Machu Picchu
W otoczeniu kultury i krajobrazów andyjskich nie ma co się spieszyć

Dorastając w Norfolk, znam płaski teren, kiedy go widzę – i pomimo twierdzeń mojego przewodnika, ścieżka przed nami nie przypominała domu. Peruwiańskie mieszkanie, zasugerował jako kompromis. Nazwałbym to stromą wschodnią Anglią.
Z drugiej strony najwyższy punkt w Norfolk znajduje się 103 metry nad poziomem morza, a ja byłem w drodze na szczyt o wysokości 4629 metrów. Te rzeczy musiały być względne.
Choć mniej znana niż Królewski Szlak Inków, trasa Salkantay do Machu Picchu ma dwie duże zalety, z których pierwszą jest względna niejasność. Szlak Inków jest zarezerwowany z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, ale na mniej wydeptanej trasie Salkantay widziałem więcej peruwiańskich pasterzy niż turystów. Druga zaleta to wygoda: noc spędziłem nie w namiotach - obowiązkowych na wyprawie Inków - ale w przytulnych domkach z kominkami, gorącymi prysznicami i miękkimi materacami.
Mimo to nie należy go mylić ze spacerem po parku. 45-kilometrowa trasa trwa sześć dni i obejmuje kilka stromych podjazdów na znacznej wysokości (jest o 400 m wyżej niż czterodniowy, 26-kilometrowy szlak Royal Inca Trail). Dla tych, którzy wolą mniej forsowne wprowadzenie do Andów, firma, z którą podróżowałem, Schroniska górskie Peru , oferuje również trasę skupiającą się na Świętej Dolinie (patrz poniżej), gdzie trasy można łatwiej dostosować do indywidualnych zdolności i apetytów.
Pierwszy dzień Salkantay był jednak stosunkowo łagodnym wstępem - albo byłby, gdyby nie wysokość. Od czasu lotu do Cusco (3400 m n.p.m.) z nisko położonego łagodziłem tępy ból głowy Amazonka , a stromy odcinek na początku szlaku sprawił, że zacząłem łapać tlen. Wkrótce jednak znaleźliśmy się na wspomnianej wcześniej płaskiej peruwiańskiej ścieżce – nazwijmy ją pofałdowaną – co dało mi szansę na złapanie oddechu, podczas gdy nasz przewodnik, Whilder Alarico, naszkicował historię Inków w tych górach.
Mimo wszystko, co pozostawili, ich imperium było stosunkowo krótkotrwałe: po 1438 r. szybko rozszerzyli swoje miasto ze stanu Cusco, by rządzić większą częścią dzisiejszego Ekwadoru, Peru i północnego Chile, ale w 1533 r. prowadzili zarówno wojnę domową. i przegraną bitwę z hiszpańskimi najeźdźcami. Gdy Inkowie wycofali się, wiele ich miast i świątyń zostało splądrowanych przez konkwistadorów w poszukiwaniu złota, podczas gdy inne zostały odzyskane przez gęsty las. Andyjczycy przez wieki żyli wśród ruin swojej cywilizacji, raz świadomie, innym razem całkowicie nieświadomi. Często korzystali ze ścieżek, które inkascy robotnicy wyrzeźbili w Andach – tak jak my przez następne siedem dni.
Najpierw jednak spędziliśmy noc w Salkantay Lodge, z widokiem na szeroką zieloną dolinę i ośnieżony szczyt góry, od której wzięła swoją nazwę. Chata jest wygodnie usytuowana w krajobrazie, jej kamienne kominy, ceglane ściany i kryty strzechą dach mocno skłaniają się ku architekturze Inków. Mniej tradycyjna, ale bardzo mile widziana, gdy temperatura spadła, była parująca wanna z hydromasażem na świeżym powietrzu.
Gdy następnego ranka wyruszyliśmy wcześnie, mój ból głowy na dużej wysokości ustąpił i czułem się gotowy na wszystko. Być może była to herbata z koki i niewielka dawka kokainy, którą dostarcza. Jest nie tylko legalna w Peru, ale także stanowi integralną część kultury andyjskiej, jest używana w ceremoniach religijnych i szeroko stosowana w hotelach jako antidotum na chorobę wysokościową.

Naszym celem było jezioro Humantay, niebiesko-zielona kałuża lodowcowej wody roztopowej otoczona wysokimi szczytami. Na poziomie morza byłby to łatwy spacer, ale nawet po herbacie z koki potrzebowałem częstych przerw, aby mój oddech i tętno wróciły do normy.
Po mniej więcej godzinie na szlaku dołączył do nas mężczyzna w ponczo, grający na Quena , podobny do fletu instrument muzyczny przekazany przez Inków ich współczesnym potomkom, keczua. Alarico wyjaśnił, że naszym towarzyszem był szaman zwany Niemcem (czyt. Her Człowiek ), który odprawił dla nas ceremonię religijną, gdy dotarliśmy do jeziora, ale najpierw wygłosił serenadę na nasze wejście. Jego muzyka dodała delikatnej, melancholijnej nuty do wspinaczki, która przebiegała pod kłębiącymi się chmurami. Powietrze było chłodne, ale słońce, choć okryte, wciąż ogrzewało moją twarz.
Kiedy przyjechaliśmy, mieliśmy jezioro tylko dla siebie i spędziliśmy trochę czasu siedząc spokojnie na płaskowyżu nad wodą. Przysiadłem na głazie i zwisałem nogami nad skałą, patrząc na ptaki krążące w pobliżu skalistych zboczy i słuchając melodii szamana.
Potem nadszedł czas na ceremonię, którą Niemiec rozpoczął od wyrecytowania zaklęcia do trzech ośnieżonych szczytów i gestykulacji w ich kierunku trzema liśćmi koki, reprezentującymi trzy światy religii keczua: niebo, ziemię i podziemny. Po pobłogosławieniu dołączyliśmy do niego w składaniu ofiary z eklektycznej mieszanki składników, które dostarczył. Obok tradycyjnych – na przykład lamy płód, wełny i ryżu – pojawiły się błyszczące gwiazdy i ciastka w kształcie samochodów i słoni. Wszystkie były albo ofiarami dla Matki Ziemi ( pachamama w języku keczua) lub przedstawienia tego, co mieliśmy nadzieję otrzymać, takich jak jedzenie, ciepło, światło i bogactwo (choć nadal nie jestem pewien co do słoni).

Później, po zmroku, spaliliśmy paczkę, którą Niemcy starannie owinęli w papier i płótno. Dym unosił go w powietrze, skąd deszcz był spłukiwany do ziemi.
Niezależnie od tego, czy było to błogosławieństwo szamana, czy wysiłek podczas całodziennej wędrówki, tej nocy spałem dobrze i obudziłem się, czując się gotowy na najbardziej wyczerpujący dzień wędrówki. Spędziliśmy prawie siedem godzin spacerując, pokonując osiem mil i, co ważniejsze, docierając do najwyższego punktu trasy, gdy przekraczaliśmy przełęcz Salkantay.
Wyruszyliśmy w delikatnej mżawce, która stopniowo przechodziła w deszcz. Chroniony przed warunkami atmosferycznymi przez dobre buty i nieprzemakalne buty, wszedłem w przyjemny trans, mój umysł był spokojny, gdy brnąłem po mokrej ziemi. Po mniej więcej godzinie zatrzymaliśmy się w krytym strzechą schronie, tankując dostarczone przez lożę orzechy, bakalie i ciastka owsiane.

Gdy posuwaliśmy się w kierunku linii śniegu, wynurzyliśmy się przez wierzchołki chmur i wyszliśmy na słońce, co wymagało szybkiego zrzucenia warstw. Wysokość znów się narzucała, a gdy ścieżka wznosiła się w kierunku szczytu, co kilka minut zatrzymywałem się, żeby zaczerpnąć powietrza. Powrócił mój ból głowy, a moje kończyny zaczęły być słabe i drżące.
Alarico miał przy sobie tlen na wypadek, gdybyśmy potrzebowali podwieźć mnie, a muła ciągnącego nasze bagaże można było wezwać do służby, żeby nas przewieźł, ale szedłem dalej, wiedząc, że najgorsze wkrótce się skończy. Na szczycie byłem trochę oszołomiony, częściowo z wysokości, a częściowo z euforii: mój uśmiech do aparatu był szczery, choć bolesny.

Chmura utworzyła się wokół nas, gdy zaczęliśmy schodzić w dół, a kiedy szliśmy z powrotem w deszcz, Alarico wskazał przed nami grupę namiotów. Dwóch kucharzy pracowało nad ogniskiem, żeby przygotować nam gorący lunch. Myślałem na początku, że mój żołądek zmęczony wysokością odrzuci lomo saltado , chińsko-peruwiański stir fry, ale po kilku niepewnych kęsach mój apetyt powrócił z nawiązką.
Jedzenie było główną atrakcją wędrówki, która zaczynała się każdego dnia od obfitego śniadania złożonego z dojrzałych awokado i pomidorów, talerzy owoców, miseczek płatków zbożowych i bekonu oraz jajek gotowanych na zamówienie. Obiady i kolacje wahały się od prostych – na przykład pstrąga z salsą i ziemniakami lub chili z kurczaka , kremowe i lekko przyprawione danie z kurczaka - do wyszukanego pachamanka , tradycyjny keczuański grill, który polegał na zakopywaniu różnych mięs, ziemniaków i innych warzyw w otwartym ogniu i przykrywaniu ich ziemią, aż wszystko się ugotuje.
Więcej jedzenia czekało na nas na naszym następnym przystanku, Wayra Lodge, gdzie podczas spaceru pracował piec do pizzy. Po długim spacerze i dwóch obfitych posiłkach uległem pokusie popołudniowej drzemki, budząc się na chwilę na kolejny posiłek i uroczystą lampkę wina, zanim wróciłem do łóżka. Zasnąłem zaraz po 21:00.
Dopiero rano, gdy chmury zniknęły, a słońce przebijało się przez zmyte deszczem górskie powietrze, naprawdę doceniłam spektakularną lokalizację schroniska. Kilka razy zerwałem się ze stołu śniadaniowego, by sfotografować żywą zieloną dolinę, ciemną ścianę skalną za nią, a teraz za nami szczyt Salkantay, oślepiająco bielą w porannym świetle.

Gdy tylko wyruszyliśmy w długą podróż w dół - łagodną dla płuc, ale twardą dla kolan - roślinność zaczęła się zmieniać. Byliśmy teraz na północnych zboczach Andów, twarzą do Amazonki i ciepłego, wilgotnego powietrza, które unosi się znad nizin i napędza wzrost orchidei, magnolii, aw końcu palm.
Piątego dnia zrobiliśmy sobie przerwę od prawie tropikalnej wilgoci w małym gospodarstwie, w którym rosły granaty i kawa. Widząc dojrzałe wiśnie kawowe i ręczne maszyny do ekstrakcji ziaren, spróbowałem ich upiec pod czujnym okiem właściciela plantacji. Potem zmieliliśmy je razem i rozkoszowaliśmy się najświeższą kawą, jaką kiedykolwiek wypiłam – i jedną lub dwiema likierem kawowym, słodzonym miodem. Szum z kofeiną i alkoholem ruszyliśmy w dalszą drogę pod ziemistym zapachem palarni.
Po kilku pierwszych dniach samotności zaczęliśmy spotykać więcej ludzi, gdy schodziliśmy w bardziej gościnne klimaty. Był rolnik, który wyszedł ze swojej chaty, aby otrzymać regularną dostawę chleba z Alarico, coraz więcej poganiaczy mułów posuwało się wzdłuż torów, a potem maleńka wioska i jej równie mały cmentarz. Chociaż groby były ozdobione katolickimi ofiarami, nie były one skierowane na wschód do Jerozolimy, lecz do Machu Picchu, zgodnie z tradycją keczua. Jeśli chodzi o życie pozagrobowe, nie ma nic złego w posiadaniu planu B.
Po raz pierwszy zobaczyłem cytadelę Inków szóstego dnia, po stromej wspinaczce przez przełęcz Llactapata i długim, gorącym zjeździe w pełnym słońcu i rosnącej wilgotności. Przechodziliśmy przez mile widziany cień lasu, kiedy przez szczelinę między drzewami pojawiły się charakterystyczne kamienne tarasy. Z naszego przystanku na lunch mieliśmy jeszcze lepszy widok, odsłaniając pełny zasięg zrujnowanego miasta i jego górzyste tło. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego Inkowie uważali to miejsce za wyjątkowe.

Wstałem o czwartej nad ranem na wizytę w Machu Picchu, na długo przed wschodem słońca, zakrytym przygnębiającą zasłoną chmur. Kiedy przekroczyłem bramę, kilka promieni słońca przebiło się przez nie, ale mgła wciąż przylegała do zbocza wzgórza. Było cudownie klimatycznie, ale nie najlepsze warunki do zwiedzania. Potem, gdy wspinałem się na wyższy punkt obserwacyjny, chmury się rozstąpiły, słońce przebiło się, a mgła odpłynęła w dolinę. Miałem najlepszy widok na zrujnowane miasto.
Zajęło wiek, aby zbudować i pomieścić co najwyżej 800 osób - stosunek wysiłku do zakwaterowania, który skłonił większość archeologów do wniosku, że był on zarezerwowany dla elity społeczeństwa Inków. Ponieważ ich historię opowiadali głównie Europejczycy, zwykle skupiała się na tym, czego im brakowało – zwłaszcza na piśmie i na kole – a czasami nawet przypisywano ich osiągnięcia siłom nadprzyrodzonym lub obcym. Nie ulega jednak wątpliwości, że Inkowie byli mistrzami kamieniarskimi, którzy rzeźbili precyzyjne cegły trapezowe, wypukłe u podstawy i wklęsłe u góry, tak aby grawitacja wzmacniała ich domy i świątynie. Pomimo częstych trzęsień ziemi, cytadela jest w dużej mierze nienaruszona.
Po zwiedzeniu starożytnych ulic starałem się spojrzeć na miasto z odpowiedniej perspektywy, wspinając się po 3800 stopniach na szczyt góry Machu Picchu (bez kół Inkowie preferowali strome, schodkowe ścieżki zamiast zboczy i zakrętów). To było męczące wejście na zmęczonych nogach, ale ze szczytu mogłem podziwiać cały wspaniały widok: stare miasto pode mną, otoczone stożkowym szczytem góry Huayna Picchu, rzeka, która prawie je otacza, a za nią, wycofując się w dal, niezliczone porośnięte lasem grzbiety i ośnieżone szczyty.

Zostałem tam, czekając, aż inne grupy przyjdą i odejdą, aż będę miał szczyt tylko dla siebie. Odłożyłem aparat i plecak, delektowałem się chwilą wspaniałego odosobnienia, a następnie rozpocząłem długie zejście do Hotel Inkaterra Machu Picchu Pueblo hotel. Całkowicie wyczerpany i trochę rozczochrany w przepychu jadalni - obrusy z ciemnego drewna i białego lnu - zamówiłem lunch, delektowałem się długim, zimnym piwem i zastanawiałem się, jak daleko zaszedłem.

Lares i Święta Dolina: w Andy, piesze wycieczki fakultatywne
Podróżnikom, którzy chcą zanurzyć się w kulturze andyjskiej bez poświęcania tygodnia wędrówek, Mountain Lodges of Peru oferuje bardziej dopasowane podejście w Lares i Świętej Dolinie.
Zapaleni spacerowicze są również mile widziani: codzienne zajęcia obejmują opcję rozległej wędrówki, a także krótszego, kilkugodzinnego spaceru – i mniej forsownych alternatyw. Te ostatnie obejmują wizyty na targach spożywczych, wycieczki kulturalne, aby zobaczyć tradycyjnych tkaczy przy pracy oraz wycieczki z przewodnikiem po stanowiskach archeologicznych w Pisaq, Ollantaytambo i Ancasmarca, gdzie Inkowie przechowywali ogromne ilości zboża i ziemniaków w kamiennych magazynach.
Noce spędza się w wielu luksusowych domkach i hotelach, z których jeden ma prywatną wannę z hydromasażem na zewnątrz każdego pokoju. Inny ma pięknie wypielęgnowane ogrody, patrolowane przez parę lam.

Dwie trasy Lares, jedna trwająca pięć dni, a druga siedem, kończą się wizytą w Machu Picchu. Trzecia opcja obejmuje trzydniową wycieczkę przez Lares, a następnie siedmiodniowy trekking Salkantay i Machu Picchu - plan podróży słusznie nazwany Grand Andyan Experience.
Próbowałem kilku spacerów, w tym wyczerpującego podejścia z Amaru do Viacha, przez przełęcz o wysokości 4328 m i bez wysiłku stopniowego zejścia z przełęczy Lares. Ścieżka biegła wzdłuż Szlaku Inków, graniczącego z nierównymi wrzosowiskami i stadami owiec i lam, doglądanych przez stare kobiety w elektryzujących różowych ponczach. Kolczaste trawy i długie, zielone liście bromelii nadawały krajobrazowi fakturę i połysk, odbijając światło stalowoszarego nieba.

To był cudowny spacer, spokojnie piękny, jeszcze zanim dotarliśmy do Aya Wayco, czyli Kanionu Umarłych. Tutaj ściany są usiane grobowcami, w których Inkowie zapieczętowali zabalsamowane szczątki swoich poległych przyjaciół. Niektóre zostały splądrowane na przestrzeni wieków, podczas gdy inne, daleko poza zasięgiem, prawdopodobnie nadal zawierają te starożytne ciała i skarby, które mają im towarzyszyć w następnym życiu.
Siedmiodniowy trekking Salkantay do Machu Picchu z Schroniska górskie Peru jest dostępny od 2325 GBP poza sezonem lub 3100 GBP w sezonie, w tym zakwaterowanie, jedzenie, napoje bezalkoholowe, transfery, przewodnicy i opłaty za wstęp. Pięciodniowy program Lares, w tym Machu Picchu, zaczyna się od 1475 funtów poza sezonem i 1950 funtów w sezonie.
Podróż do Ameryki Łacińskiej (0203 553 9647; travellatinamerica.co.uk ), wiodący brytyjski specjalista od podróży do Ameryki Łacińskiej, ma dziesięciodniowe wakacje do Peru, w tym szlak Salkantay do Machu Picchu, jedną noc w Machu Picchu i trzy noce w Cusco, zaczynając od 3935 funtów za osobę. Cena obejmuje transfery w Peru, wycieczki, większość posiłków i bilety wstępu. Loty międzynarodowe są dodatkowo płatne, zaczynając od 650 funtów za osobę.
