Magia Kalahari: życie, śmierć i luksus na pustyni

Życie na pustyni jest ciężko wygrane, a starszy guziec przed nami nie spieszył się, by je porzucić.
Zapewne był jednym ze szczęściarzy. Osiągnął starość w miejscu, w którym wszystko było przeciw temu – i już raz oszukał śmierć, tracąc przy tym ucho. Teraz jednak jego szczęście się skończyło. Kiedy sfora dzikich psów przedzierała się przez zarośla, nie mógł dosięgnąć swojej nory, zanim jeden z nich złapał go za ogon.
Godzinę wcześniej, gdy upał opadł, obserwowaliśmy psy budzące się ze snu, dorosłych spiętrzonych pod ciernistym krzakiem i gromadkę szczeniąt ukrytą w cieniu pobliskiego drzewa. Wyglądali łagodnie, domowo, kiedy przeciągali się, ziewali i bawili się ze sobą w złotym wieczornym świetle.
Teraz nie byli niczym innym. Dwóch próbowało złapać nos guźca, unikając jego śmiercionośnych kłów, podczas gdy reszta dorosłych trzasnęła jego tyłem. Nawet gdy biedny stary wieprz przestał walczyć, nie chciał umrzeć. Musiał być w szoku, ale trudno było nie rzucić znaczenia w te zaszklone oczy: wiedział, że gra się skończyła.

Kiedy jego kły nie stanowiły już zagrożenia, dorośli cofnęli się, aby wpuścić szczeniaki, wspinając się na siebie w podnieceniu przy jedzeniu. Ich rodzice wrócili z pustymi ustami z porannego polowania i potrzebowali tego. Obżerali się, rozdęli brzuchy, gdy dorośli znowu wyruszyli, skacząc przez busz, z nastawionymi uszami i nosem węsząc wiatr.
Wkrótce natknęli się na oryksa, zdrowego dorosłego z rogami zakrzywionymi jak sejmitary. Stał na swoim miejscu i po kilku krokach psy zrezygnowały z pościgu. Nie było warto ryzykować. Jeszcze dwa razy wydarzyło się to samo, zdobycz i drapieżnik zerkając w oczy, obliczając szanse, decydując, że zostały ułożone na korzyść oryksa. Wyglądało to tak, jakby polowali za dżentelmenem – a potem nagle tak nie było.
Psy rzuciły się do przodu, a przewodnik odkrzyknął, zachęcając nas, abyśmy się trzymali, gdy dodawał gazu i klekotał za nimi. W końcu znaleźli to, czego szukali: samotnego małego oryksa, nie licząc stada. Jeden pies ugryzł go w ucho, trzymając go nieruchomo, podczas gdy inni krążyli z tyłu, przygotowując się do zatopienia zębów w jego zadzie. Nie byłam pewna, czy mam żołądek, by oglądać kolejne zabójstwo.
Następnie, wezwana przez zranione krzyki młodzieńca, matka ruszyła na ratunek. Z głową w dół i rogami do przodu odpychała psy, które cofały się o kilka metrów, okrążając matkę i dziecko, aż więcej oryksów przyłączyło się do obrony i wiedzieli, że zostali pobici. Gdy światło zanikło, przyczołgali się z powrotem do guzca, aby zebrać kilka pozostałych skrawków z jego truchła. Szczęśliwy młody oryks był mniej lub bardziej zdrowy.
My również wycofaliśmy się, zastanawiając się nad śmiercią, głodem i przetrwaniem w drodze powrotnej do leśniczówki. Wszystkie są wplecione w tkaninę życia w Tswalu Kalahari, największym prywatnym rezerwacie gier na kontynencie, który oferuje niezwykle intymne wrażenia z safari.
Zamiast jeździć po okolicy, wpadać na wszystko, co znajdziesz, każda gra jest poświęcona tropieniu określonego gatunku. Po części jest to kwestia konieczności: suchy ląd południowoafrykańskiego Kalahari nie jest w stanie utrzymać gęstości zwierzyny występującej w Krugerach czy Serengeti.
Ale bardziej selektywne podejście ma też swoje zalety. Po znalezieniu gatunku docelowego — a spędziliśmy kilka godzin na poszukiwaniu pary czarnogrzywych lwów Kalahari — możesz poświęcić im więcej czasu, podążając za nimi podczas polowania lub patrolowania swojego terytorium, aby dowiedzieć się więcej o tym, jak przetrwają w tym surowe środowisko.
Surowe dla zwierząt, to znaczy: dla ludzi obowiązują inne zasady. W rzeczywistości, Tswalu Kalahari to jedna z najbardziej luksusowych loży na świecie. Szef kuchni proponował na przykład lot homarem i szampanem z Kapsztadu, jeśli nie mogliśmy znaleźć nic dla siebie w menu lub w dobrze wyposażonej piwnicy z winami i szafce whisky i koniaków, które już mamy do dyspozycji. Nasza prywatna kamienna chata, jedna z dziewięciu, została wyposażona w łóżko z baldachimem, prysznice wewnątrz i na zewnątrz, klimatyzację na letnie upały i kominki na chłodne zimowe wieczory.
W październiku doświadczyliśmy obu. W pewnym momencie temperatura spadła do nietypowego dla sezonu 6 stopni, ponieważ w Afryce Południowej panował dzień o niemal apokaliptycznej pogodzie. Setki mil dalej w Johannesburgu spadały gradowe kamienie wielkości piłek tenisowych, a po drugiej stronie kraju wody powodziowe przelewały się przez ulice Durbanu. Świadomie nieświadomi tych złych wróżb, przysunęliśmy krzesło do ognia i ogrzaliśmy się szklanką torfowej, dymnej szkockiej.
Następnego ranka wylecieliśmy z Tswalu, a potem z Johannesburga przez centralne Kalahari, rozległe połacie czerwonego piasku, aż gęstnienie ciernistych krzewów i plama zieleni zwiastowały nasze przybycie do delty Okawango.
To, czy ta północno-zachodnia część Botswany jest w ogóle pustynią, pozostaje kwestią sporną. Roczne opady są tutaj niskie, ale letnie burze w tropikalnej Angoli wysyłają 11 bilionów litrów wody rocznie w dół rzeki Cubango, przez granicę, do delty, gdzie przyciąga jedno z największych zgromadzeń dzikiej przyrody w Afryce.

Wracając z powrotem do prawdziwego Kalahari, jechaliśmy przez trzy godziny, pół po gładkiej smole, a pół po szorstkim piasku, do Domek w Feline Fields , luksusowy azyl w tym odległym zakątku kraju. Przyjechaliśmy późnym popołudniem i zatrzymaliśmy się w barze, aby obejrzeć zachód słońca, zanim zameldujemy się w naszym apartamencie, dwupiętrowym domku z własnym basenem.
Wbrew swojej nazwie, Feline Fields nie jest miejscem, do którego można przyjechać dla dużych kotów, ani dla żadnej zwierzyny grubej (poza słoniami, których para przyjechała pewnego popołudnia napić się z naszego basenu). Zamiast tego oferuje wytchnienie od o 5 rano wezwania alarmowego reżimu safari i kilka dni pięciogwiazdkowej gościnności w buszu.
Cieszyliśmy się z wylegiwania się, leniwych popołudni przy basenie i łagodnego safari konnego po suchej trawie, ale punktem kulminacyjnym były nasze dwie wizyty u ludu San, pierwotnych mieszkańców Kalahari, którzy zaczęli oddzielać się od innych żyjących ludzi około 200 000 lat temu, mówi New York Times . To co najmniej 120 000 lat przed przybyciem pierwszych ludzi do Europy.

Północna Botswana pozostaje twierdzą Sanów, choć ich zwyczaje przetrwały tylko na najbardziej oddalonych obszarach. Nasi gospodarze pokazali nam swoje chaty z trawy, próbowali nauczyć nas zasad skomplikowanej gry przy ognisku, zademonstrowali narzędzia, których kiedyś używali do rozpalania ognia, kopania korzeni wodnych i zastawiania pułapek na perliczki i inne zwierzęta.
Te narzędzia mają również długą tradycję. W 2012 r. bardzo podobny zbiór odkopany w RPA miał 44 000 lat, dostarczając najwcześniejszego jednoznacznego dowodu na zachowanie współczesnego człowieka, BBC raporty.
Teraz jednak kultura San znajduje się na rozdrożu, a może w ślepym zaułku. Prawa Botswany dotyczące ochrony przyrody zabroniły ich stylu życia łowiecko-zbierackiego i mówią nam, że umiejętności potrzebne do przetrwania w buszu są tracone. Ich dzieci chodzą do szkoły, otwierając nowe możliwości, ale także oddzielając je od starych sposobów. Przetrwały dziesiątki tysięcy lat, a ich tradycje prawdopodobnie nie przetrwają kolejnego pokolenia.
Ich strata zmieni Kalahari, która sama uległa transformacji, odkąd San po raz pierwszy uczyniło z niej swój dom. Następnie większość z nich znajdowała się pod wodami jeziora Makgadikgadi, które pokrywało północną Botswanę i Namibię, aż do około 20 000 lat temu, kiedy zmienił się klimat i system odwadniający i zaczął wysychać. Teraz jedyne, co pozostaje, to ogromna solnisko Makgadikgadi – nasz następny cel – i osobliwość, jaką jest jezioro Ngami.
Odcinek płytkiej wody, poprzecinany na wpół zanurzonymi drzewami, teraz bardziej przypomina powódź niż jezioro – ale kiedyś było zupełnie inaczej. Przybywając do brzegów jeziora Ngami w 1849 roku, dr David Livingstone był świadkiem wspaniałej przestrzeni wody pełnej zwierząt i ptaków, mówi Samotna planeta , ale całkowicie zniknął kilka lat później, pojawiając się ponownie na krótko pod koniec XIX wieku. Wrócił ponownie po ulewnych deszczach w 1962 r. i rozrósł się do około stu mil kwadratowych, po czym w tajemniczy sposób zniknął ponownie w 1982 r., by ponownie pojawić się ponownie w 2000 r.
Nasz przewodnik wysunął teorię, że małe trzęsienia ziemi – regularnie występujące w podłożu skalnym pod Botswaną, choć rzadko odczuwalne na powierzchni ze względu na amortyzujący efekt głębokiego piasku powyżej – są odpowiedzialne za zmiany we wzorcach drenażu na powierzchni, ale nie ma konsensus naukowy.
Natomiast na solniczkach cykl wodny działa jak w zegarku. Po miesiącach suszy letnie deszcze przesiąkają równinę, wywołując ogromną migrację zebry i antylop gnu, które oblewają zieleń.

W połowie października nie było w pełni, ale ranne ptaszki i bestie pokonały nas do San Camp , jeden z trzech obozów namiotowych w Uncharted Africa na solnisku. Model o eleganckiej prostocie, jego falujące białe namioty są wyposażone w zabytkowe łóżka, dywaniki i biurka. Wysokie palmy zapewniają cień w dzień, a nocą rzędy lamp naftowych rzucają migoczące cienie i blask starego świata splendoru.
Po krótkiej przerwie wróciliśmy do 5.30 rano, ale wkrótce ożywiłem się, gdy słońce wzniosło się nad horyzont, nasycając solankę brzoskwiniowym ciepłem i pozłacając mosiężne wyposażenie łazienki. A może był to gorący termos z kawą, który przyszedł z pobudką.
Wyruszyliśmy z obozu, białe namioty za nami świeciły, ale zatrzymaliśmy się niemal natychmiast. Najpierw widziałem szakale, potem sępy, a potem wyczułem śmierć. Nasz przewodnik podążał za padlinożercami, skręcając w stronę miejsca, w którym dwa samce lwów sprowadziły zebrę, zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym spaliśmy.
Jeden, który już się do syta, drzemał w trawie, ale drugi nadal pracował nad padliną, gryząc i liżąc, z grzywą umazaną krwią. Od czasu do czasu szakal - było ich 28 czekających na swoją kolej - podchodził zbyt blisko, a lew odwracał się i patrzył, odpędzając go. Nad nimi krążyły sępy, od czasu do czasu zbliżając się do lądowania w odpowiedniej odległości od lwów.
Nasi kolejni gospodarze, kolonia surykatek, byli bardziej przychylni. Te charyzmatyczne małe stworzenia tak przyzwyczaiły się do ludzkich gości, że traktowały nas jako część scenerii, przemykając między naszymi stopami.
Przewodnik zaprowadził nas do jednego z ich punktów widokowych i zaprosił mnie, abym usiadł na stosie kamieni. Wartownik kolonii, dostrzegając bardziej podwyższony punkt obserwacyjny, wspiął się na moje ramię, zawahał się przez chwilę, by powąchać mi ucho, a potem wdrapał się na moją głowę. Stał tam, rozglądając się w tę i w tamtą, masując moją skórę pazurami i trajkocząc do reszty surykatek, żeby powiedzieć im, co widzi.
Po mniej więcej dziesięciu minutach nadszedł czas, aby kolejna surykatka przejęła obowiązki wartownika i wykorzystałem zmianę warty jako okazję do wstania. Jego następca musiał zadowolić się skałami, podczas gdy ja podążałem za jego towarzyszami na solnisko, gdy szli w poszukiwaniu śniadania. Jedna matka latała tam iz powrotem, przynosząc skorpiony swoim dwóm maleńkim dzieciom. Potem, po raz pierwszy w życiu, młodzieńcy wyruszyli w poszukiwaniu pożywienia dla siebie, dołączając do dorosłych na wycieczkę na solnisko, z ogonami skierowanymi prosto w niebo jak anteny.

Po śniadaniu ruszamy na Obóz Jacka , oryginalny obóz Uncharted Africa. Krótka przejażdżka po patelni, jej klimat jest mniej mauretański, a bardziej klasyczna brytyjska wyprawa. Ciemnozielone namioty wyłożone są szkarłatem, a czerwona aksamitna tapicerka dopełnia estetykę lat 40. XX wieku.
Upał podniósł się tego popołudnia do 45 stopni, zmuszając nas do cienia płótna, gdzie drzemaliśmy na łóżku z baldachimem aż do podwieczorku. W otwartym namiocie, chłodzonym leniwą bryzą, usiedliśmy ze skrzyżowanymi nogami na poduszkach i włożyliśmy quiche, tarty, kebaby i ciasta, przygotowując się do wyprawy w głąb solniska.
To był wspaniały sposób na spędzenie ostatniego wieczoru w Kalahari. Wyruszając na quadach, urwaliśmy się wąską ścieżką i wkrótce zostawiliśmy po sobie wszelki ślad roślinności. Zajmujące 6000 mil kwadratowych solniska Makgadikgadi należą do największych na świecie – a pod koniec pory suchej są zupełnie niegościnne. Niewiele roślin przetrwało suchą, słoną glebę, a zwierzęta nie mają powodu, by zapuszczać się na pozbawione schronienia równiny. Po ekscytującej 20-minutowej jeździe moglibyśmy być na końcu Ziemi.
Zatrzymaliśmy się i wyłączyliśmy quady, pochłaniając absolutną ciszę. Następnie, gdy spieczona sól skrzypi pod stopami jak świeży śnieg, wyszliśmy w kierunku zachodu słońca i znaleźliśmy miejsce, aby położyć się na ziemi i wpatrywać się w niebo, gdy pojawiły się gwiazdy.

Trzy noce w Tswalu, jedna noc w hotelu Saxon w Johannesburgu i trzy noce w San Camp są dostępne od Luksusowa firma Safari dla 7400 GBP na osobę, w tym loty. Zakwaterowanie w Tswalu i San Camp jest pełne wyżywienie i wszystkie zajęcia są wliczone w cenę. Aby uzyskać plan dostosowany do potrzeb, tel. 01666 880 111, e-mailinfo@theluxurysafaricompany.comlub odwiedź theluxurysafaricompany.com
Pobyt w The Lodge w Feline Fields zaczyna się od 725 funtów od osoby, w tym transfer w obie strony, pełne wyżywienie, wszystkie zajęcia i darowizna w wysokości 25 funtów na rzecz Feline Fields Trust. Zarezerwuj w felinefields.com
Brytyjskie linie lotnicze loty z Londynu do Johannesburga kosztują od £537