Francuski fantazyjny: recenzja restauracji L’Escargot London
Grande dame kuchni galijskiej w Soho nadal błyszczy

Od razu rozpoznawalny przez londyńskich jadłodajni w mieście dzięki neonowi, bistro z greckiej ulicy L'Escargot to prawdziwa instytucja Soho.
Serwująca klasyczne francuskie potrawy głodnym londyńczykom od 1927 roku, restauracja ma zaszczyt być pierwszym lokalem w Anglii, który serwuje ślimaki.
Jednak pomimo swojego czcigodnego statusu i klienteli, do której zaliczają się tacy jak Coco Chanel, John Gielgud i księżna Diana, w L’Escargot nie ma nic sztywnego ani dusznego.
Wystrój może mocno opierać się na przepychu - płaskorzeźby, antyczne meble, pluszowa czerwona tapicerka i kryształowy żyrandol - ale atmosfera jest spokojna, a fin-de-siecle ostentacja przebija się przez lekceważące dzieła sztuki od Matisse'a po Beryl Cook.
Wesoły gwar rozmów dobiega od zróżnicowanej klienteli, która prowadzi rękawicę od garnituru i krawata do turystów w watowanych kurtkach.
Na początek zamawiam bisque z homara i, po entuzjastycznym zaleceniu naszej ciepłej i kompetentnej kelnerki, kieliszek Sancerre sauvignon blanc.
Herbatnik przybywa bogaty, gęsty i tak bezlitośnie gryzący, że Sancerre działa praktycznie jak tratwa ratunkowa, jego rześki posmak przecina intensywnie pikantny smak ryb.
Mniej więcej po dwóch trzecich drogi dochodzę do mglistej świadomości, że mój głód jest już niebezpiecznie zaspokojony, ale to nie ma sensu - serce chce tego, czego chce, i wkrótce miska jest pusta.
Mój towarzysz zamawia francuską zupę cebulową, klasykę, której nie da się ominąć, biorąc pod uwagę rodowód L'Escargot jako grande dame galijskiej gastronomii w Soho.

Sama zupa – nieco bardziej wyrafinowana mieszanka pikantnych i słodkich – prawie gra drugie skrzypce w stosunku do ogromnego kawałka sera, który zajmuje większość dania. Ser okazuje się za dużo - porażkę ogłasza się na długo przed pojawieniem się dna miski.
Moje główne danie – pół homara, podawane z miętowym groszkiem i frytkami z pommes – jest świeże z oceanu i fachowo przybrane, chociaż ilość mięsa w środku wydaje się nieco skąpa w porównaniu z ogólną tendencją L’Escargot do obfitych porcji.

Burgundowa wołowina jest bardziej głośnym sukcesem. Mocno aromatyczny sos otacza niewiarygodnie delikatną wołowinę, kawałki marchewki, grzyby i tłuste kawałki wieprzowiny.
Zamiast przewidywalnego ciężkiego czerwonego, nasza kelnerka poleciła do posiłku średniej grubości, owocowe beaujolais Fleurie, co okazuje się nieoczekiwaną rozkoszą.
Po tak obfitym posiłku trio sorbetów – maliny, mango i cytryny – działa jak orzeźwiająca manna w dziczy masła i śmietany.
Tymczasem suflet Grand Marnier – podawany na gorąco i dostarczany z mocnym bukietem świeżo ubitego jajka – jest tak rozpływający się w ustach, że nie tyle go jesz, ile gonisz.
Kawa jest oferowana na zakończenie posiłku, ale po tylu przyjemnościach poleżenie wydaje się jeszcze bardziej kuszącą propozycją.
L’Escargotowi nie grozi utrata reputacji dobrze wyściełanego londyńskiego kustosza najlepszych dań kuchni galijskiej – chociaż nawet najbardziej wyrozumiali epikurejczycy powinni wejść na pusty żołądek.
L’Escargot, ul. Grecka 48, W1D 4EF; lescargot.co.uk