Wystawa tygodnia: Nina Hamnett w Charleston
Łącząc około 30 obrazów, pokaz przywraca Hamnett jako „artystę, z którą należy się liczyć”

Nina Hamnett, Gospodyni, 1918
Obrazy Bridgeman
Malarka Nina Hamnett była postacią słynną z ekstrawagancji, powiedziała Rachel Campbell-Johnston w Czasy . Stały element paryskiej i londyńskiej awangardy, której uroda i całkowity brak zahamowań przyniosły jej nieoficjalny tytuł królowej bohemy, wzorowała się na Waltera Sickerta; jadł kawior ze Strawińskim; oczarowany James Joyce (który opisał ją jako jedną z niewielu żywotnych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkał); do swoich kochanków zaliczała Rogera Fry'a, Henri Gaudier-Brzeską i Amedeo Modiglianiego.
Hamnett był magnesem dla skandalu. Chwaliła się, że ma najlepsze piersi w całej Europie; brała kochanków obojga płci, ale szczególnie lubiła bokserów i marynarzy, którzy później odchodzili.
Jednak, jak przekonuje ta nowa wystawa w Charleston, wiejskiej placówce Bloomsbury Group w Sussex, była ona czymś więcej niż piekielną muzą dla modernistów. Łącząc około 30 obrazów powstałych w latach 1910-1950, pokaz przywraca Hamnett jako artystkę, z którą należy się liczyć, znakomitą portrecistkę, która – mimo że nigdy tak naprawdę nie spełniła swojej obietnicy – wniosła swój własny, znaczący wkład we współczesność. Sztuka brytyjska.
Urodzony w rodzinie wojskowej w Walii w 1890 r., Hamnett uciekł przed obraźliwym wychowaniem i uciekł do Paryża w 1914 r., powiedział Waldemar Januszczak w Czasy niedzielne . We Francji w zawrotnym tempie zaczęła zbierać kochanków. Nauczyła się też malować w stylu umiarkowanie nowoczesnym, tworząc kilka doskonale kompetentnych dzieł.
Najlepsze z nich to portrety, z których wiele przedstawia intelektualnych i artystycznych znajomych Hamnetta: podobizna rzeźbiarza Ossipa Zadkine'a odzwierciedla jego nadprzyrodzoną schludność, podczas gdy Sickert jest przedstawiony zagadkowo spoglądający spod melonika. Jednak nawet najlepszym z nich brakuje psychologicznego powagi; w najgorszym – tutaj na przykładzie kiepskiej serii obrazów cyrkowych – jej praca jest wręcz żenująca.
To dobrze wyreżyserowana wystawa, ale jej argument, że Hamnett był wielkim talentem, który został niesłusznie przeoczony, nie przekonuje. Jej wizja była skromna, której nie powinno się wpompowywać w coś wielkiego przez myślenie życzeniowe.
To niesprawiedliwe, powiedział Joe Lloyd w Studio międzynarodowe . Obrazy Hamnett przepełnione są umiejętnością i ostrą perspektywą, radośnie przełamując normy jej epoki. Przedstawieni przez nią mężczyźni wykazują niezwykłą jak na owe czasy miękkość – jak w uchwyconym w makijażu portrecie tancerza Ruperta Doone, który przedstawia proto-Davida Bowie androgynię.
Kobiety są solidne, aktywne, a nawet silne – to bezpośrednia obawa współczesnego nacisku na delikatność i skromność. Jej portret lady Constance Stewart-Richardson z 1917 roku, której na wpół odziany taniec zgorszył uprzejme społeczeństwo, przedstawia ją jako poważną, pełną szacunku kobietę opłakującą śmierć męża podczas I wojny światowej.
Hamnett wróciła do Londynu w latach dwudziestych, przeżywając okres sukcesów, którego apogeum przypadło na publikację bestsellerowej autobiografii w 1932 roku. Później jednak uległa alkoholizmowi, podpierając bary Fitzrovii niczym bohater powieści Patricka Hamiltona. Zmarła w 1956 r., kiedy spadła z okna na poddaszu i nabiła się na metalowe balustrady poniżej (prawdopodobnie wypadek, być może samobójstwo). Ta wystawa jest pierwszą retrospektywą jej twórczości od tamtego czasu – i jest już dawno spóźniona.
Charleston, wschodnie Sussex ( charleston.org.uk ). Do 30 sierpnia