Idealny długi weekend na Barbadosie

Nawet cztery noce wystarczą, aby wyjść poza kurorty i dotrzeć do serca tej popularnej i zabytkowej wyspy
Jazda wzdłuż zachodniego wybrzeża Barbadosu z lokalnym przewodnikiem to jak wjazd na strony Hello! lub przynajmniej do jednego z tych przesiąkniętych słońcem świątecznych artykułów, które obfitują w wiadomości o brzuchu, cellulicie, romansach przy basenie i pina colada.
Nazwiska celebrytów są gęste i szybkie – wydaje się, że wszyscy, od Wayne'a Rooneya i Holly Willoughby po Gwyneth Paltrow i Justina Biebera, byli tutaj i całkiem możliwe, że byli właścicielami lub posiadali willę lub trzy.
Apel do nich nie jest trudny do zauważenia. To prawda, w dzisiejszych czasach wszystko jest trochę zabudowane i ma wysokie mury, ale nadmorska droga jest dość cicha, plaże są blade i długie, morze spokojne i ciepłe, palmy kokosowe nieprawdopodobnie eleganckie — i bez wątpienia wpadając na innych członków szczególnie popularnego zestawu tak daleko od domu.
Nie ma bardziej naturalnego i honorowego sposobu na zachowanie się na wyspie niż wślizgnięcie się do jednego z tych piętrowych zachodnich kompleksów i na wypiekane piaski za nimi, odrzucenie owocowych koktajli i nie mieszanie się ponownie, dopóki nie zostanie to zrobione.
Taka, najogólniej rzecz biorąc, była moja własna wizja, kiedy w czerwcu leciałem z mglistego Manchesteru na Karaiby – ale postanowiłem zrealizować ją gdzie indziej. Barbados był tylko przystankiem, wymuszonym przez rozkłady lotów (jak to ma miejsce w przypadku wielu odwiedzających region) w drodze do mojego ostatecznego miejsca docelowego, a także pomysł, by rzucić się tutaj tylko po to, by zrobić to ponownie dokładniej w Grenadzie następnego dzień wydawał się groteskowy. Zamiast tego postanowiłem zrobić coś bardziej konkretnego z mojego pobytu na wyspie — przedłużyć go do czterech nocy, uciec od Wayne'ów, Hollys i plaż oraz zobaczyć, co kryje się za nimi.

Podobnie jak wakacyjny romans, mój pobyt był bardziej ekscytujący ze względu na swoją zwięzłość. Dla osoby, która po raz pierwszy odwiedza tę wyspę – o długości 21 mil i szerokości 14 – wydaje się po trzech dniach zwiedzania równie obiecująca, jak w dniu przyjazdu, równie świeża i pobudzająca zmysły. Dla mnie niebezpieczeństwem w takich okolicznościach jest zwykle moje skrajne nerdness – paraliżujący przymus skatalogowania i zrozumienia wszystkiego, a przynajmniej tego, co uważa się za nadające się do konsumpcji turystycznej. Na szczęście miałem świetnego concierge – Willa Oakleya, dyrektora generalnego Cobblers Cove.
Często uważany za najlepszy hotel butikowy na wyspie, ten otwór przy plaży został niedawno odnowiony, ale pozostaje uspokajająco staromodny i znajduje się wystarczająco daleko na zachodnim wybrzeżu, aby czuć się cicho, a nawet trochę odosobniony.
Zaledwie tydzień przed wyjazdem zadzwoniłem, by zapytać Willa, co według niego powinienem zobaczyć i zrobić podczas mojego pobytu. Może wyczuł nacisk w moim głosie. Dwa dni później do mojej skrzynki trafił szczegółowy plan podróży. Połączył główne atrakcje turystyczne z bardziej niecodziennymi wskazówkami osobistymi, zabrał najlepsze przewodniki i mierzył wszystko z wojskową precyzją (później odkryłem, że Will, po ukończeniu szkoły, wahał się między Sandhurst a hotelarstwem). Plan został dostarczony z lekkimi wskazówkami niepokoju, że mogę się przeciążać, i wielokrotnymi zapewnieniami, że czekają mnie koktajle, jeśli kiedykolwiek będę chciał zrezygnować, ale w rzeczywistości było to idealne lekarstwo na FOMO moich podróżnych — plan na najdłuższy weekend na Barbadosie.

Ogólna orientacja, dzień pierwszy, godzina 0900. Po kilku potrójnych espresso i wzmacniającym kubeczku lokalnego rumu na przestronnym tarasie nad brzegiem morza w Cobblers Cove, prywatny Yarwood zgłasza się do Miguela Peny, szefa Barbados National Trust, na wycieczkę po Bridgetown.
Stolica wyspy rozrosła się w ostatnich dziesięcioleciach, a w XX wieku wiele jej starszych budynków zyskało matowe betonowe fasady. Ale za nimi przetrwała znaczna część ich oryginalnej tkanki – i cały plan urbanistyczny – czyniąc to jedno z najważniejszych historycznych miast regionu, od 2011 roku wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Najbardziej uderzający jest Garrison Savannah, pierwotnie plac apelowy armii brytyjskiej. Używany do wyścigów konnych dzisiaj, ale wciąż otoczony wspaniałymi (i nieskazitelnymi) XIX-wiecznymi budynkami pułkowymi, jest ogromny – ekscytujący i mrożący krew w żyłach pokaz brytyjskiej potęgi imperialnej (zwłaszcza jeśli towarzyszy jej opis ekstremalnych wiktoriańskiej dyscypliny wojskowej ) – i bardziej wymowny znak wyjątkowości Barbadosu niż Hello! zdjęcie z magazynu.
Nie tylko Waynes i Holly zdali sobie sprawę, że Barbados to nie tylko stara karaibska wyspa. Brytyjczycy strzegli go tak zazdrośnie przez 400 lat z tego samego powodu, dla którego teraz latamy i flopujemy (lub zmieniamy samoloty) tutaj w tak imponujących ilościach.
Znajduje się daleko w oceanie, całe 100 mil na wschód od wielkiego łańcucha archepelagów, który rozciąga się na tych wodach od Trynidadu, rzut kulą armatnią od Wenezueli po Kubę i Bahamy, w wąsach piratów na wybrzeżu Florydy. Naszym żylastym, ambitnym przodkom oferował morską dominację w regionie; dla ich bladych, zwiotczałych potomków stanowi najkrótszą drogę do kubków rumu i historycznych wycieczek po mieście w zimowym słońcu.
A potem jest jego charakterystyczna geologia. Jego sąsiedzi są górzyste, dzikie i wulkaniczne, ale Barbados to koralowa wyspa o niskich wzgórzach, łatwa w uprawie. Bezwzględni brytyjscy właściciele niewolników dorabiali się niegdyś ogromnych fortun, uprawiając tu cukier. Dziś regularnie powracający z Blighty często mówią, że jego oswojony, delikatnie falujący (i gęściej zaludniony) krajobraz przypomina im kojąco dom.

Następnym przystankiem dla mnie była stara synagoga Bridgetown, schludny mały budynek, którego fasada w stylu iberyjskiego gotyku i bladoróżowy odcień nadają mu nieco fantastyczną atmosferę w trzeźwym, brytyjsko-kolonialnym kontekście miejskim.
Tutaj Pena przedstawiła mnie kolejnemu superprzewodnikowi podczas mojej burzliwej wycieczki, sir Paulowi Altmanowi, deweloperowi, którego największym osobistym osiągnięciem, jak mi powiedział, było uratowanie tego budynku od zapomnienia w latach 80. i odrestaurowanie go przez dziesięciolecia. wraz z zacisznym cmentarzem obok, na którym w cieniu rozłożystych mahoń skrywają się zniszczone przez pogodę kamienie sprzed trzech wieków.
Obecny budynek powstał w 1833 roku po tym, jak huragan zniszczył jego XVII-wieczną poprzedniczkę. Prawdziwi pionierzy, pierwsi żydowscy mieszkańcy Bridgetown przybyli tu z Recife w Brazylii, gdzie osiedlili się na krótko pod panowaniem holenderskim. Zmuszeni, gdy Portugalczycy odbili brazylijskie miasto w 1654 roku, przywieźli ze sobą na Barbados wiedzę o produkcji cukru, która wkrótce uczyniła z wyspy najbardziej lukratywną ze wszystkich kolonii brytyjskich.
W Recife zbudowali pierwszą synagogę w Ameryce Południowej; Bridgetown był pierwszym na Karaibach i wyprzedził jakikolwiek w kontynentalnej Ameryce Północnej. Mimo, że początkowo mierzono się z dyskryminującymi prawami, duża społeczność żydowska kwitła tutaj aż do początku XX wieku. Jego historia jest ściśle związana z historią wyspy jako całości, a wykopaliska wokół synagogi ujawniły ostatnio mnóstwo fragmentów opowiadających o codziennym życiu wszystkich osadników i niewolników na wyspie. Wiele z nich można zobaczyć w pięknym nowym muzeum na stronie.

Dzień pierwszy, 1300 godzin. Wymuszony marsz – przez całą wyspę. Wyraziłem zainteresowanie zobaczeniem kawałka wsi, ale nie spodziewałem się tego – czterogodzinnego spaceru ze wschodniego wybrzeża do centralnych wzgórz wyspy i z powrotem na jej zachodni brzeg. Generał Oakley postanowił sam poprowadzić ekspedycję i jakoś przekonał kontyngent innych gości do wzięcia w niej udziału.
Byłem zdenerwowany perspektywą tylu ćwiczeń w tak intensywnym upale i nie byłem pewien, czy krajobraz Barbadosu, zniszczony przez stulecia intensywnej uprawy trzciny cukrowej, zasługiwałby na tak wyczerpującą uwagę. Ale sprowadziwszy na siebie całą tę szaloną przygodę, zacisnąłem zęby, założyłem nowe, sztywne skórzane buty, wypchałem plecak wielkimi kamieniami i zgłosiłem się 14 sekund przed planowanym terminem do minibusa przy głównej bramie hotelu.
Tak się składa, że wschodnie wybrzeże Barbadosu nie może bardziej różnić się od zachodniego. Zapytaj miejscowych, gdzie jest ich ulubione nadmorskie miejsce, a często wymienią jedną z bardziej dzikich plaż po tej stronie wyspy. Uderzeni przez ogromne fale Atlantyku i usiane gigantycznymi czarnymi głazami, są długie, samotne i naprawdę zachwycające.
Co więcej, na północy – tam, gdzie mieliśmy podjąć próbę przemierzenia – wnętrze też jest bardziej dzikie, wzgórza i lasy nie zachwycają. Po mniej więcej godzinie spędzonej na wędrówce po krętych wiejskich drogach, obok zrujnowanych starych wiatraków i schludnych małych wiosek, na których zielenie zdają się trwać mecze krykieta, odkryłem, że zostałem uśpiony w stanie zbliżającym się do błogości.

Przypuszczam, że częściowo potykałem się o neurochemikalia uwalniane przez samo ćwiczenie – lepsze nawet niż te, które można znaleźć w owocowych koktajlach, którymi zostaliśmy przywitani po naszym triumfalnym powrocie do Cobblers Cove.
Ale było też cudowne objęcie słońca, jego światło łagodziło w miarę upływu popołudnia, rysując cienie drzew i żywopłotów we wspaniały złoty filigran na naszej ścieżce. Było też brzęczenie owadów, szelest wysokiej trawy i rozległe widoki z powrotem na las i pola, na dzikie wschodnie wybrzeże, a później na łagodny zachód. Barbados może nie ma postrzępionych szczytów Jamajki, Dominiki czy St Lucia, ale nadal jest po części niesamowicie piękny i warto byłoby go odwiedzić, gdyby nie tylko kilka pustych popołudni w taki sposób.
Szczególnie urokliwe są na wyspie wąwozy, głębokie spadki krajobrazu, gdzie dawno temu zawaliły się dachy wapiennych jaskiń, a las deszczowy, gęsto obwieszony pnączami i drżący od śpiewu ptaków i motyli, zajął ich strome zbocza.
Przeszliśmy przez jeden po południu pierwszego dnia mojego pobytu na Barbadosie, a rankiem drugiego odwiedziłem inny, bardziej znany przykład. Prawie idealnie okrągły krater o średnicy około 500 stóp i głębokości 200 stóp, kiedyś znajdował się w sercu starej posiadłości cukrowniczej, ale teraz jest ogrodem, znanym po prostu jako Hunte's od jego głównego geniusza, Barbadian (lub Bajan, jak miejscowi mieć to) ogrodnik Anthony Hunte. Odkryłem, że Barbados ma dumną tradycję ogrodniczą – zdobywając niekończące się medale na Chelsea Flower Show – a kilka z jego większych ogrodów jest otwartych dla publiczności lub można je zwiedzać po uzgodnieniu.

W Hunte ścieżki wiją się od wejścia do jurajskiej otchłani, obok oszałamiająco wysokich i smukłych palm królewskich (pozostałości dzikich dni) i przez wielkie kaskady imbiru, lilii, helikonii i innych ekstrawaganckich gatunków tropikalnych. Jest wiele do zdziwienia w szczegółach i kilka altan, w których można usiąść i popatrzeć po drodze, ale najbardziej charakterystyczną cechą tego miejsca są wspaniałe efekty, nie tylko sama sceneria. To jest ogrodnictwo jak teatr, pomyślałem, gdy boski projektant oświetlenia cofnął chmury i zaatakował ciemną sieć liści wielkimi miodowymi promieniami, których końcówki wbijały się w najgłębsze głębiny.
Do ogrodów i wędrówek po wąwozach, wytrwały spędzający długie weekendy na Barbadosie może dodać wspaniałe domy, których wyspa ma kilka świetnych przykładów. Will wysłał mnie do opactwa św. Mikołaja, jednej z trzech jakobejskich rezydencji w obu Amerykach (pozostałe to Drax Hall, również na Barbados i Beacon's Castle w Wirginii), gdzie spotkają się członkowie rodziny Warrenów, Camilla i Simon , którego ojciec Larry – wybitny architekt Bajan – kupił dom (oraz 400 akrów ogrodów, pól trzciny cukrowej i zalesionych wąwozów, w których się znajduje) w 2006 roku.

Otoczony wysokimi mahoniowymi drzewami i schludnymi, małymi, formalnymi ogrodami, jest raczej mniejszy, niż sobie wyobrażałem na zdjęciach, które widziałem w Internecie – mały, ale znakomicie ukształtowany, z bladą, stiukową fasadą, której każdy z trzech szczytów skręca się do centralnego szczytu, jak nowo- ubite białka jaj. Uświadomiłem sobie, że tak wyglądały poważne pieniądze w latach sześćdziesiątych XVII wieku i, dostosowując się do ich skali, poczułem, o ile większy, mocniejszy i bardziej bezpośredni świat musiał wydawać się naszym przodkom trzy wieki temu. (W szczególności, pomyślałem, do ludzi, którzy faktycznie zbudowali i prowadzili to miejsce. Ale trudno jest poruszać się o cal w Ameryce bez myślenia o niewolnictwie, przynajmniej jako europejski gość – który może również dobrze sobie radzić, częściej zastanawiaj się nad takimi okropnościami po powrocie do domu.)
Dziś w starym domu panuje głęboka cisza, a jego wspaniale odrestaurowane wnętrza pełne są łagodnego piękna i fascynacji (m.in. schody Chippendale i kredens Sheraton, a także dwa zestawy do herbaty Wedgwood i serwis obiadowy Coalport). Kawiarnia jest świetna, a jeszcze większa ze względu na taras, który unosi się nad gęsto porośniętym dżunglą wąwozem. Istnieją budynki gospodarcze z ogromnymi, zaolejonymi XIX-wiecznymi maszynami do rozbijania trzciny cukrowej – wciąż, co zdumiewające, w użyciu. Regularnie pokazywany jest przezabawny film o posiadłości nakręcony przez byłego właściciela w latach 30. XX wieku. A do tego słynny rum, który Simon produkuje na miejscu w tradycyjnym destylatorze, oferując odwiedzającym obfite degustacje.

Wieczorem wróciłem do Cobblers Cove na herbatę, podawaną w starym salonie domu z lat 40. XX wieku, który znajduje się w samym sercu hotelu, z wiklinowymi sofami, matami z sitowia i kojącymi akrami pastelowych pasków i ręcznie… drukowane tkaniny w kwiaty, wszystkie odświeżone w tym roku w ramach doskonale zaplanowanej metamorfozy autorstwa projektantów z Belgravii, Soane Britain.
Później nadszedł czas, gdy zbliżał się zachód słońca, aby zejść na cichą plażę przed hotelem i popływać w morzu. Wszystko było tak idealne, że przez chwilę pożałowałem decyzji o przeprowadzce następnego dnia na wschodnie wybrzeże, ale muszę się przeprowadzić, by trzecią i ostatnią noc na Barbadosie spędzić w nowym hotelu ECO Lifestyle + Lodge, który zajmuje bieloną deskę. XIX-wieczny dom na urwisku z widokiem na Atlantyk, obok znanej surfingowej plaży Batszeba.
Dzień trzeci, godzina 0900. W drodze przez wyspę do nowego hotelu Will zorganizował ostatni przystanek w moim oficjalnym planie podróży – wycieczkę z przewodnikiem po Coco Hill Forest, jednym z bardziej innowacyjnych ekologicznych projektów Barbadosu.
Z ogromnymi widokami na morze jest to świetne miejsce na rozprostowanie nóg – kudłaty, 53-hektarowy skrawek lasu wysoko na wzgórzach o trafnej nazwie Scotland District, którego właścicielem jest lokalny hotelarz Mahmood Patel. Ale jest to również trwający eksperyment w permakulturze – rolnictwie w harmonii ze środowiskiem naturalnym – którego łagodnie mówiący, ale zawzięcie elokwentny menedżer, Romanus Clement, był moim przewodnikiem na ten poranek.
Wędrując leśnymi ścieżkami, Romanus zapoznał mnie z ogromną gamą tropikalnych owoców i ziół – kwaśnicy, ackee, eddo, sapodilla i nie tylko (i nie tylko) – z taką troską i entuzjazmem, że nie mogłam nie wyobrazić sobie, jak rozmawia z nimi osobiście , a może śpiewanie do nich, gdy intruzów takich jak ja nie było. Przeprowadził mnie przez ekologiczne metody uprawy, które on i Mahmood wypróbowują, w tym tarasowanie – wszystkie niezbędne rzeczy na wyspie, której ziemia została zdegradowana przez stulecia intensywnych upraw, a 80% żywności jest teraz importowane.
Na szczycie wzgórza wskazał naturalną altanę w wysokim bambusowym zagajniku, gdzie od czasu do czasu siedzi i medytuje. A potem patrzyliśmy na wyspę przez kilka chwil skradzionej ciszy, nieziemskiego skrzypienia bambusa i chłodnego dreszczyku wiatru, który na chwilę mnie pochłonął.

Kiedy byłem dzieckiem, nigdy specjalnie nie lubiłem tego rodzaju właściwych rzeczy związanych ze środowiskiem. W latach osiemdziesiątych moja mama była zainteresowana pełnowartościową żywnością i od czasu do czasu zabierała mnie do sklepów z brudną sosną, gdzie wściekli hipisi atakowali worki fasoli mung i proszku chleba świętojańskiego wielkimi poobijanymi metalowymi łyżkami. Wolałem nasze wycieczki od snobistycznych paryskich kawiarni na makaroniki, lodowate rozmowy i napoje z mocną kofeiną w porcelanowych filiżankach o pozłacanych brzegach.
Ale Romanus i Coco Hill Forest sprawili, że poczułem się wyjątkowo czysty, przewiewny, uziemiony i pełny – i na szczęście ECO Lodge dał ten sam efekt. Właściciele Kyle i Mariam Taylor zostali po raz pierwszy zwabieni z Nowego Jorku na wschodnie wybrzeże Barbadosu kilka lat temu dzięki rosnącej reputacji światowej klasy miejsca do surfowania i wkrótce się w nim zakochali. Hotel, który od tego czasu otworzyli, pozytywnie wibruje tym entuzjazmem. Uderzyło mnie to jako bezbłędne ćwiczenie w szyku międzynarodowo-nowoczesnej-eko-butiku (z pewnością nie ma sobie równych pod tym względem na Barbadosie), ale wcale nie jest to malowanie po liczbach.
Wszyscy pracownicy są przyjaznymi lokalnymi mieszkańcami, wnętrza są blade i przestronne i pełne przedmiotów stworzonych przez rzemieślników Bajan, łóżka są duże i wygodne, a krótko przycięty szmaragdowy trawnik chwiejący się wysoko nad wściekłym Atlantykiem z tyłu jest boski. Nauka jogi, lekcje surfingu, wycieczki z przewodnikiem i tym podobne są oczywiście dostępne z beczki, a na zboczu posiadłości znajduje się głęboki wąwóz prowadzący do morza, w którego zielonych głębinach Kyle był zajęty konstruowaniem sauny z gliny i trawy kuskusowej (tradycyjna Metoda budowania Bajan), kiedy przyjechałem. Niestety, następnego dnia o szóstej rano musiałem wyjechać na lotnisko, więc nigdy nie miałem okazji spróbować śniadania, ale kilka osób na wyspie już mi powiedziało, że jedzenie od morza i pola do stołu jest jego największą siłą , gdzie stoliki na niedzielny brunch są zazwyczaj rezerwowane z kilkudniowym wyprzedzeniem.

Entuzjastyczni pływacy, tacy jak ja, mogliby lepiej zatrzymać się na zachodnim wybrzeżu, gdzie wody są spokojne i, jak pokazał mi Will, na drugą stronę wyspy jest tylko krótka przejażdżka taksówką (albo czterogodzinna przejażdżka taksówką). wycieczka) z dala.
Mimo to cudownie było przez krótki czas przebywać na bardziej dzikim, tańszym i mniej klimatyzowanym wschodzie, a także móc wędrować bez celu po piaszczystych ścieżkach, podążać za nosem w górę wzgórza i potykać się kolejny z najbardziej znanych zabytków turystycznych na wyspie, Ogrody Botaniczne Andromedy. Przełożony wydawał się zachwycony moim widokiem: nikt inny nie był przez cały dzień.
Stworzony w połowie XX wieku przez czołowego ogrodnika Bajan, Iris Bannochie, i przekazany przez nią Barbados National Trust, ten sześcioakrowy teren obsługuje ponad 600 gatunków roślin tropikalnych. Labiryntowe ścieżki ogrodu zbiegają się w kierunku prawdziwego potwora, gigantycznego brodatego drzewa figowego, które niegdyś było powszechne na Barbadosie (i od którego niektórzy twierdzą, że wyspa została nazwana w XVI wieku przez żeglarzy z Portugalii, gdzie barbados oznacza brodatych ). Ale jest też wiele innych rzeczy, które mogą zaskoczyć nawet najbardziej nieuczone oko: na trawniku z palmami zdałem sobie sprawę, że zachowuję się jak ukamienowany szósty-former, obmacując i węsząc pnie 12 lub więcej gatunków, których bajecznie różnorodne wzory a kolory i tekstury mnie wciągnęły.

Niespokojny nerd nie mógłby prosić o lepiej wyselekcjonowaną wycieczkę na Barbados – ale moja przypadkowa wizyta w ogrodach Andromedy w magicznej godzinie pokazała mi, że poza kurortami na tej samotnej małej wyspie jest coś więcej niż tylko długi weekend do odkrycia . Teraz widzę, że moja pierwsza wizyta była tylko początkową potyczką. Kolejna jest w porządku – i jeszcze raz do generała Oakleya i Cobblers Cove zwrócę się po strategię, logistykę i (bo na pewno teraz mogę sobie pozwolić na trochę spocząć na turystycznych laurach) jeszcze kilka owocowych koktajli przy plaży .