Dlaczego polscy mężczyźni w Londynie dostają dokumenty powołania do wojska?
Polska czuje się podatna na agresję Putina: i nie zapominajmy, że z pewnością pomożemy – tak jak w 1939 r.

2014 AFP
NASTĘPNYM razem, gdy zaniesiesz tacę z herbatą i kremami do kremu do miłego gangu polskich budowniczych remontujących twoje naczepy, mogą wydawać się trochę roztargnieni i zaniepokojeni. Zapytaj ich dlaczego, a odpowiedzą, że niektórzy z nich w ciągu ostatnich kilku tygodni otrzymali powołanie jako rezerwiści.
Zdarzyło się to mojemu przyjacielowi w Londynie pod koniec zeszłego tygodnia. Co najmniej 7000 rezerwistów zostało przywołanych do kolorów na natychmiastowe ćwiczenia trwające od 10 do 30 dni.
Władze polskie mówią im, że wezwania są rutynowe, ale mężczyźni twierdzą, że nie byli wcześniej pytani i doskonale zdają sobie sprawę z rosnącego w Warszawie zaniepokojenia agresją prezydenta Putina. Trzy tygodnie temu ich premier Donald Tusk zadzwonił do Konferencja prasowa by ostrzec, że świat stoi na krawędzi konfliktu, którego konsekwencji nie przewiduje się… Nie wszyscy w Europie są świadomi tej sytuacji.
Moim zdaniem Putin początkowo był bardziej zainteresowany naprawieniem konkretnego historycznego zła na Krymie niż rozpoczęciem nowej zimnej wojny. Prawdopodobnie nadal tak jest pomimo świtającej prawdy, że cesarz UE/Nato naprawdę nie ma w ogóle ubrania.
Ale w najgorszym przypadku prawdziwie odwetowej Rosji, Polska z pewnością ma granice piekielne. Zaczynając od góry przylega do Kaliningradu (rosyjskiej eksklawy nad Bałtykiem wyrzeźbionej pod koniec wojny z Prus Wschodnich), Litwy, Białorusi i Ukrainy.
Żadna z tych granic nie opiera się na naturalnych barierach, takich jak rzeki czy pasma górskie – to tylko linie na mapie narysowanej przez Stalina w pełnym zwycięstwie. Nic dziwnego, że Polacy czują się bezbronni.
I my też powinniśmy się martwić. Polska jest zarówno członkiem NATO, jak i UE. Zobowiązuje nas uroczysty traktat do jej obrony w przypadku ataku. Naruszenie integralności terytorialnej Polski było przecież powodem, dla którego w 1939 roku niechętnie poszliśmy na wojnę.
Dzięki wspaniałemu filmowi z 2012 roku Przemowa króla , dobrze znamy historyczny i osobisty dramat, jaki krył się za przemówieniem radiowym króla Jerzego VI do jego ludu z 3 września 1939 r. po wypowiedzeniu wojny Niemcom. Przemówienie króla było sformułowane w kategoriach ogólnych – odwołanie się do prawa międzynarodowego i Wszechmogącego.
Ale wcześniej tego dnia premier Neville Chamberlain nadał narodowi z Downing Street numer 10 bardziej szczegółowe terminy, o których powinniśmy pamiętać dzisiaj: Dziś rano ambasador brytyjski w Berlinie wręczył rządowi niemieckiemu ostatnią notę stwierdzającą, że jeśli nie o godzinie 11 usłyszeliśmy od nich, że są gotowi natychmiast wycofać swoje wojska z Polski, między nami będzie stan wojny.
Posłuchaj nagrania, jeśli możesz. Przerwa Chamberlaina w tym momencie rozdziera serce. Mówił nieco cichszym głosem, muszę teraz powiedzieć, że żadne takie zobowiązanie nie zostało przyjęte i że w konsekwencji kraj ten jest w stanie wojny z Niemcami.
To, że powinniśmy dziś bronić Polski, wydaje mi się rozsądne. Nadal jestem rezerwistą – do moich 55. urodzin w grudniu. Gdyby rosyjskie kolumny czołgów zaatakowały Warszawę, byłbym gotów zrobić wszystko – najlepiej obsadzić biurko w MON, w żargonie latać mahoniowym bombowcem, ale w razie potrzeby dalej do przodu. (Miejmy nadzieję, że nie zimą, choć na szczęście wojskowa kurtka z jedwabną podszewką, która przed pokoleniem zapewniała mi ciepło w Armii Renu i South Armagh, jest gdzieś na strychu.)
Jesteśmy krajem, który wciąż jest w stanie pomóc w obronie Polski, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wielka Brytania ma czołgi, opancerzoną piechotę i artylerię stacjonujące w Niemczech, chociaż mają one zostać repatriowane w ciągu najbliższych kilku lat. Generał Lord Dannatt zasugerował dzisiaj, że nie tylko powinniśmy utrzymać nasze garnizony na równinie północnoniemieckiej w dającej się przewidzieć przyszłości, ale powinniśmy je wzmocnić. Nie mogę wymyślić lepszego sposobu na ostrzeżenie prezydenta Putina przed dalszym awanturnictwem. Być może David Cameron mógłby również rozważyć odwrócenie niektórych cięć w obronie.
Polska to jedno, ale w cieniu Rosji są inne państwa, które są członkami zarówno NATO, jak i UE. Czy walczylibyśmy o wrażliwe państwa bałtyckie, gdyby prezydent Putin przykręcił im śrubę?
Leżą geograficznie z północy na południe w porządku alfabetycznym: Estonia, Łotwa i Litwa. Wszystkie mają znaczące i często niespokojne mniejszości rosyjskie. Populacje Estonii i Łotwy to prawie jedna czwarta etnicznych Rosjan. Odsetek we wschodniej części Estonii jest znacznie wyższy. Stolica Łotwy, Ryga, jest prawie w połowie rosyjska. Litwa jest tylko w pięciu procentach Rosjanami, przez co jest wobec nich bardziej agresywna – kilka dni temu rząd wyłączył prorosyjską stację telewizyjną.
W przypadku Estonii czuję więź pułkową, a więc osobistą. Kompania Estończyków dzielnie walczyła z Gwardią Walijską w Afganistanie w 2009 roku. Trzech estońskich żołnierzy zginęło w akcji, podobnie jak wielu walijskich gwardzistów, w tym podpułkownik Rupert Thorneloe, najwyższy rangą oficer, który zginął od czasu pułkownika „H” w Falklandy.
Walijczycy czują silną sympatię do Estończyków – małego i dumnego narodu, takiego jak oni, który ma trudną historię i ostre poczucie honoru. System brytyjski zdecydował się nie przyznawać Thorneloe medalu, mimo że wielu innych oficerów, których życie nigdy nie było zagrożone, podniosło gongi. Estończycy, błogosławcie ich, wręczyli mu pośmiertnie Odznakę Za Wybitne Zasługi.
Ale obawiam się, że będą musieli wypracować swoją przyszłość z większymi wpływami i presją Rosji na swoje kraje, niż się spodziewali. Zarówno NATO, jak i UE złożyły obietnice, których nie mogą dotrzymać. Poprowadziliśmy ich ścieżką ogrodową z naszymi pustymi gwarancjami.